Moja droga do trzeźwości: w Wigilię wylądowałem w noclegowni. Dziś jestem ojcem czwórki dzieci i trzeźwy od 15 lat

Nie musisz wierzyć, że będzie dobrze – wystarczy, że przestaniesz wierzyć, że tak jak teraz musi już być zawsze.

Mam na imię Darek. Mam 45 lat i od piętnastu lat jestem trzeźwy. Ani razu nie wróciłem do picia, ani do narkotyków. Ale nie dlatego, że jestem jakiś szczególnie silny. Przeciwnie – miałem swoje dno głębsze niż niejeden wykop pod fundament. I to właśnie tam nauczyłem się, że jak już nie masz gdzie spaść, to możesz w końcu zacząć się podnosić.

Nie zamierzam lukrować. Było ciężko. Straciłem wiele. Części nie da się odzyskać. Ale dziś mam rodzinę, dzieci, stabilną pracę i coś jeszcze cenniejszego – siebie.

Zacznijmy od początku: było wszystko i nie było nic

Zaczynało się, jak to zwykle bywa – niewinnie. Alkohol, imprezy, później różne substancje. Narkotyki weszły w moje życie z impetem. Marihuana to był tylko przedsmak. Potem amfetamina, potem w żyłę. Nawet heroiny próbowałem, choć nie chciałem być „tym typem”. No ale każdy z nas ma swoje „ja nigdy” do przekroczenia.

Nie chcę tu robić listy używek, bo nie o to chodzi. Ważniejsze jest to, co się ze mną działo wtedy w środku – a działo się niewiele. Byłem pusty. Obecny ciałem, nieobecny duchem.

Rodzina miała mnie dość. I trudno im się dziwić. Były momenty, że wracałem do domu tylko dlatego, że była tam kanapa. I że nikt nie kazał mi płacić czynszu. Potem i to się skończyło.

Zdrowie? A kogo to obchodzi, jak ma się ćpać dalej?

Złapałem HCV. Wirusowe zapalenie wątroby typu C.

Nie przez przypadek. Przez igłę. Przez głupotę.

To nie był moment, w którym się zatrzymałem. To był jeden z tych momentów, kiedy człowiek mówi sobie: „a co za różnica?”. I to jest najgorszy stan – nie że cierpisz, tylko że przestajesz się przejmować.

Mieszkałem tu i tam. U kogoś. W melinie. W jakimś klubie znajomych. Wiecznie nieprzytomny, wiecznie wkurzony, wiecznie z potrzebą, żeby coś w siebie wrzucić.

Terapia – pierwsze podejście na pół gwizdka

Rodzina postawiła mi ultimatum. Ja wtedy chciałem trochę się ogarnąć – szczerze mówiąc, głównie po to, żeby ich uspokoić i odzyskać względny komfort. Poszedłem na terapię stacjonarną.

Nie powiem, pomogło mi to dojść do siebie fizycznie. Przestałem brać. Przez chwilę poczułem, że może jest szansa. Ale w środku nie zmieniło się zbyt wiele. Mówiłem, co trzeba, słuchałem, co chcieli słyszeć.

Pod koniec terapii poznałem kobietę. Była w podobnym miejscu co ja – rozbita, ale też szukająca czegoś więcej. Po wyjściu z ośrodka zamieszkaliśmy razem. Myślałem: „To będzie nowe życie”.

Ale ja nie byłem gotowy na nowe życie. I na pewno nie byłem gotowy na trzeźwość.

Wigilia – dzień, którego nie zapomnę nigdy

Po kilku miesiącach bycia razem, zacząłem znów sięgać po marihuanę. Wmawiałem sobie, że „to tylko trawa”, że „od tego się nic nie dzieje”, że „alkoholu i twardych już nie tykam”. Ale ja wiem dziś jedno: każda substancja, która odłącza cię od siebie, jest dla kogoś takiego jak ja furtką do piekła.

Wigilia. Myślałem, że będzie kolacja, choinka, jakieś udawanie normalności. Zamiast tego usłyszałem jedno zdanie:

„Albo przestajesz, albo się wynoś.”

I się wyniosłem.

Nie miałem dokąd pójść. Spędziłem Wigilię w ośrodku dla bezdomnych. Z plastikowym widelcem w dłoni, jedząc barszcz z kubka i patrząc w ścianę.

To był mój moment. Nie dlatego, że sięgnąłem dna. Ja już dawno je przebiłem. Ale wtedy poczułem coś innego – że naprawdę nie mam już nic. Że moje kombinacje, moje wybiegi, moje „nie jest tak źle” doprowadziły mnie do punktu, w którym jedyne, co mi zostało, to wybrać: umrzeć albo żyć inaczej.

Terapeuta, który nie mówił dużo, ale trafił w punkt

Po Wigilii wróciłem na terapię – nie stacjonarną, tylko do starego terapeuty, który powiedział tylko:

„Chcesz żyć? To chodź na mitingi, przychodź na terapię i nie kombinuj. Reszta przyjdzie.”

Posłuchałem. Bo nie miałem już żadnych własnych pomysłów. Byłem wypalony i gotowy do tego, by po raz pierwszy nie być najmądrzejszym w pokoju.

Trzeźwość – od call center do korporacji

Zacząłem od zera. Pierwsza praca – call center. Nuda, stres, ciągłe „proszę chwilę poczekać”. Ale była regularność. Wypłata. Kawa z automatu i przeżycie dnia bez używek.

Po paru latach zmieniłem branżę. Dziś pracuję w niemieckiej korporacji, mam pod sobą zespół, jestem częścią czegoś większego. Nie jestem prezesem świata, ale jestem kimś, kto zbudował swoją pozycję od zera. I robi to uczciwie.

Związek, który przetrwał. I dzieci, które mnie potrzebują

Z tą samą kobietą, która wyrzuciła mnie w Wigilię, jesteśmy dziś małżeństwem. Mamy czwórkę dzieci. Nie, nie jest idealnie. Bywa trudno. Ale to moje życie. Moja rodzina.

Wiem, że dla nich moje trzeźwienie to codzienność. Że dzieci nie znają mnie pijanego czy zjaranego. I niech tak zostanie.

Ojciec – relacja, której nie dało się uratować

W trzeźwości próbowałem naprawić relację z ojcem. Przez chwilę nawet myślałem, że się uda. Było kilka spotkań, kilka rozmów.

Ale toksyczność nie znika tylko dlatego, że się trzeźwieje. On się nie zmienił. Ja już nie chciałem brać w tym udziału. I zdecydowałem się odejść. Bez złości, ale z jasnym „nie chcę cię więcej w swoim życiu”.

Straty, których nie da się uniknąć

Moja mama zmarła parę lat temu. Babcia – kobieta, która była dla mnie wszystkim w dzieciństwie – też.

Nie miałem już wtedy żadnej substancji, za którą mógłbym się schować. Przeżyłem to na trzeźwo. I choć bolało, to był to też dowód, że potrafię być obecny.

Trzeźwość nie chroni przed stratą, ale daje siłę, żeby się z nią zmierzyć.


Co dała mi trzeźwość?

  • Prawdę – o sobie, o relacjach, o tym, co chcę, a czego nie.
  • Rodzinę, którą naprawdę tworzę, a nie tylko do niej należę.
  • Pracę, z której mogę być dumny.
  • Pokój – nie zawsze spokój, ale pokój wewnętrzny.
  • Ludzi, którym mogę się pokazać bez maski.

Dla tych, którzy jeszcze się wahają

Jeśli to czytasz i myślisz: „mi już nic nie pomoże” – to jesteś dokładnie w miejscu, w którym ja byłem.

Nie musisz wierzyć, że będzie dobrze. Wystarczy, że przestaniesz wierzyć w to, że musisz umrzeć tak, jak teraz żyjesz.

Wystarczy, że dasz sobie szansę. I nie kombinujesz. I przychodzisz na miting. I mówisz prawdę.

Reszta – przyjdzie.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *