Moja droga do trzeźwości: osiem lat trzeźwości i ciągła walka o siebie

Trzeźwość to nie tylko brak alkoholu czy narkotyków, to codzienna praca nad sobą i szansa na życie, które naprawdę ma sens.

Mam na imię Adam, mam 32 lata i od ośmiu lat jestem trzeźwy. Kiedy to mówię, brzmi to jak ogromny sukces – i w pewnym sensie nim jest. Ale trzeźwość nie jest końcem problemów, to raczej początek prawdziwej drogi, która wymaga odwagi, cierpliwości i pracy nad sobą. Moje życie przed terapią to chaos, którego nie chcę już nigdy więcej przeżywać. Ale moja historia to także dowód na to, że nawet z najtrudniejszego miejsca można się podnieść – jeśli tylko człowiek pozwoli sobie pomóc.

Z rodziny, w której alkohol był na porządku dziennym

Dorastałem w rodzinie, gdzie alkohol był jak dodatkowy członek rodziny. Mój ojciec pił zawsze, nawet teraz, kiedy piszę te słowa, pewnie siedzi z butelką. Dwóch moich braci poszło w jego ślady. Ja też. Właściwie to całe nasze życie rodzinne kręciło się wokół alkoholu – jeśli nie dosłownie, to w metaforycznym sensie. Miałem pięcioro rodzeństwa, a każdy z nas nosił na barkach ciężar tej chorej atmosfery.

Z perspektywy czasu widzę, że nie znałem innego życia. Emocje w naszym domu były albo tłumione, albo wybuchały w destrukcyjny sposób. Było dużo milczenia i jeszcze więcej krzyków. Nic pomiędzy. Dlatego kiedy w wieku nastoletnim sięgnąłem po alkohol i narkotyki, poczułem się… normalnie. Jakby to był jedyny sposób, żeby uciec od tego, co mnie otaczało.

Jak szybko można się stoczyć

Nie będę owijał w bawełnę – moje życie w tamtym czasie to był obraz nędzy i rozpaczy. Zawaliłem szkołę, bo na imprezach bywałem częściej niż na lekcjach. Nie byłem w stanie utrzymać żadnej pracy, bo mój dzień zaczynał się i kończył używkami. Mieszkałem u mamy, żyłem na jej utrzymaniu, chociaż nie zasługiwałem na taką opiekę. Z perspektywy czasu wiem, jak bardzo ją zawiodłem, ale nigdy mnie nie zostawiła.

To właśnie moja mama była osobą, która postawiła pierwszy krok w kierunku mojej trzeźwości. Zgłosiła mnie na przymusowe leczenie, bo wiedziała, że sam nigdy tego nie zrobię. Na początku byłem wściekły. Czułem się zdradzony, jakby chciała mnie ukarać. Ale teraz wiem, że to była najważniejsza decyzja w moim życiu – decyzja, której ja sam nie potrafiłem podjąć.

Pierwsze kroki na terapii: złość, bunt i zrozumienie

Kiedy trafiłem na terapię, byłem wrakiem człowieka. Nie miałem poczucia własnej wartości, byłem odcięty od swoich emocji, a moja głowa była pełna chaosu. Ale gdzieś głęboko, w tej całej złości i buncie, pojawiła się iskra nadziei.

Pamiętam jedną z pierwszych rozmów z terapeutą. Powiedziałem mu: „Nie jestem jak mój ojciec, ja mam jeszcze szansę.” A on spojrzał na mnie i powiedział: „Masz szansę, jeśli sam w nią uwierzysz.”

Terapia była trudna. Musiałem zmierzyć się z rzeczami, które przez lata wypierałem. Musiałem spojrzeć na siebie – na swoje błędy, na swoje lęki, na to, kim naprawdę jestem. To było jak zdzieranie warstwa po warstwie, aż dotarłem do samego siebie.

Trzeźwość nie oznacza końca problemów

Po terapii zaczęło się prawdziwe życie. Byłem trzeźwy, ale czułem się jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Przez pierwsze lata pracowałem nad sobą każdego dnia. Chodziłem na mitingi, czytałem książki, rozmawiałem z innymi trzeźwiejącymi. Zdarzały się trudne momenty, kiedy myślałem: „Po co mi to wszystko?” Ale wtedy przypominałem sobie, gdzie byłem osiem lat temu, i wiedziałem, że nie chcę tam wrócić.

Miałem też trudne chwile w związku. Byliśmy razem kilka lat, chodziliśmy nawet na terapię dla par, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Byłem wtedy rozczarowany, bo wydawało mi się, że trzeźwość powinna naprawić wszystko. Teraz wiem, że tak nie działa. Nie można zmusić kogoś do zmiany, jeśli sam tego nie chce.

Nowe wyzwania: własna firma i walka o przetrwanie

Kilka lat temu postanowiłem założyć własną firmę. Zawsze byłem zadaniowy, dobrze radziłem sobie z organizacją, więc pomyślałem, że dam radę. Ale prowadzenie firmy to zupełnie inny poziom stresu, odpowiedzialności i presji. Były momenty, kiedy chciałem wszystko rzucić, kiedy czułem, że nie jestem wystarczająco dobry, żeby to pociągnąć.

W takich chwilach wracały moje stare mechanizmy – odcinanie się od emocji, uciekanie w pracę. Ale teraz wiem, że to tylko chwilowe rozwiązanie. Wciąż uczę się, jak radzić sobie z uczuciami, jak być obecnym w swoim życiu. To nie jest łatwe, ale każdego dnia staram się być trochę lepszy.

Relacje z rodziną – trudne, ale warte wysiłku

Mój ojciec nadal pije. Nasza relacja jest trudna, bo widzę w nim wszystko to, czym kiedyś byłem i czym nie chcę być. Ale nauczyłem się akceptować, że nie zmienię go na siłę. Skupiam się na sobie i na tym, co mogę kontrolować.

Z moimi braćmi kontakt jest różny. Jeden z nich też trzeźwieje, co daje mi nadzieję. Drugi nadal tkwi w nałogu. Wiem, jak to wygląda z boku – że mógłbym zrobić więcej, żeby mu pomóc. Ale prawda jest taka, że każdy musi sam podjąć decyzję o zmianie.

Największym wsparciem w moim życiu jest moja mama. To ona dała mi szansę, kiedy sam nie wierzyłem, że na nią zasługuję.

Co daje mi trzeźwość?

Trzeźwość dała mi życie, którego nigdy wcześniej nie miałem. Dała mi wolność – od nałogów, od kłamstw, od chaosu. Dała mi szansę na budowanie czegoś nowego, choć to wcale nie jest łatwe.

Ale trzeźwość to nie tylko brak alkoholu czy narkotyków. To codzienna praca nad sobą, nad swoimi emocjami, nad relacjami z innymi. To uczenie się, jak być obecnym, jak radzić sobie z trudnościami, jak żyć.

Moja wiadomość dla Ciebie

Jeśli czytasz tę historię i zastanawiasz się, czy warto podjąć walkę – powiem ci jedno: warto. Trzeźwość nie naprawi wszystkiego od razu, ale da ci szansę, żeby zacząć od nowa.

Nie musisz być idealny. Nie musisz wiedzieć, jak to wszystko zrobić. Wystarczy, że zrobisz pierwszy krok.

Masz w sobie siłę, której nawet nie podejrzewasz. Jeśli ja mogłem to zrobić, to ty też możesz. Uwierz w siebie – i daj sobie szansę na życie, które naprawdę ma sens.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *