Moja droga do trzeźwości: jak nauczyłam się trzeźwieć naprawdę

Trzeźwość to nie koniec drogi, ale początek życia, które może być lepsze niż wszystko, co znałeś wcześniej.

Mam na imię Bożena, mam 66 lat i od ośmiu lat jestem trzeźwa – no, prawie. Był moment, kiedy zapiłam po roku terapii. Dwa dni wystarczyły, żebym zrozumiała, jak krucha była moja trzeźwość i jak wiele jeszcze musiałam się nauczyć. Ale od tamtej pory nie piję.

Długo myślałam, że ten problem mnie nie dotyczy. Przecież byłam odpowiedzialna, pracowałam, wychowywałam dzieci, nie leżałam pod sklepem, nie rozbijałam się po barach. Ale to, że codziennie wracałam do domu i nalewałam sobie „zasłużonego drinka” po ciężkim dniu, niby nie było niczym złym. Przecież to tylko lampka wina, prawda?

A potem dzieci dorosły. Mąż zostawił mnie, kiedy były jeszcze małe, więc musiałam radzić sobie sama. Praca w urzędzie, zakupy, obiady, choroby, szkoły, wywiadówki – wszystko na mojej głowie. A kiedy nadszedł ten moment, że mogłam „odpocząć”, nie umiałam. Pustka zaczęła mnie pochłaniać i nagle zrozumiałam, że ten drink po pracy stał się dwoma, trzema. A potem całą butelką.

Zaczęło się niewinnie – jak zawsze

Na początku piłam towarzysko. Urodziny, święta, sobotnie spotkania z koleżankami. Ale kiedy dzieci się wyprowadziły, a ja zaczęłam zbliżać się do emerytury, piłam już głównie w samotności. Czułam się jak na rozdrożu – nagle całe moje życie, które kręciło się wokół wychowywania dzieci, po prostu… zniknęło.

To był moment, kiedy wpadłam w wir. Codziennie piłam „dla relaksu”, aż w końcu każdy wieczór kończył się butelką wina, a potem czymś mocniejszym.

Najgorsze było to, że przez cały ten czas funkcjonowałam. Rano wstawałam, szłam do pracy, byłam dla ludzi miła, rozmawiałam z dziećmi przez telefon, bawiłam wnuki. Tylko że kiedy wszyscy wracali do swojego życia, ja zostawałam sama. I wtedy sięgałam po kolejną butelkę.

Interwencja dzieci – ultimatum, którego nie mogłam zignorować

Gdyby nie moje dzieci, pewnie piłabym do tej pory. One pierwsze zauważyły, że coś jest nie tak. Moja córka powiedziała mi prosto w twarz: „Mamo, jeśli nie przestaniesz pić, nie będziesz widywać wnuków.” To było jak cios prosto w serce. Wnuki były moim całym światem.

Zgłosiłam się na terapię. Zaczęłam chodzić na spotkania, ale traktowałam to bardziej jak „zadanie do odhaczenia”. Nie czułam, że to mnie dotyczy. Uważałam, że wystarczy „nie pić” i sprawa załatwiona. Na mitingach mówiłam ogólnikowo, nie opowiadałam o sobie, bo przecież nie chciałam się „użalać”. Przecież dawałam sobie radę.

Rok pozorów – trzeźwość na pokaz

Przez pierwszy rok trzeźwości żyłam w bańce. Byłam tak dumna z tego, że „już nie piję”, że nawet nie zauważyłam, jak bardzo oszukuję samą siebie. Mówiłam ludziom, jak świetnie sobie radzę, jak to wszystko mam pod kontrolą. Tylko że ta kontrola była złudzeniem.

W środku wszystko się kotłowało. Czułam pustkę, lęk, wstyd, ale nikt o tym nie wiedział. Byłam jak urzędnik na emeryturze – uśmiechnięta na zewnątrz, a wewnętrznie zagubiona.

Aż przyszedł dzień, kiedy napiłam się znowu. Był to tylko dwudniowy epizod, ale wystarczył, żeby zrozumieć, jak bardzo moje trzeźwienie było fasadą. Wróciłam na mitingi, tym razem z opuszczoną głową. I po raz pierwszy powiedziałam prawdę.

Nowy początek – trzeźwość, która w końcu ma sens

Po tej wpadce coś się we mnie zmieniło. Zrozumiałam, że nie muszę udawać. Przestałam grać rolę kobiety, która wszystko ogarnia. Na spotkaniach zaczęłam mówić o tym, co naprawdę czuję. Nie było łatwo. Ale z każdym kolejnym mitingiem czułam, jak spadają ze mnie kolejne warstwy wstydu i napięcia.

Moje dzieci zauważyły różnicę. Mój syn powiedział kiedyś: „Mamo, teraz naprawdę widzę, że się zmieniasz.” To były dla mnie najważniejsze słowa.

Co zmieniło się po latach trzeźwości?

Dziś mogę powiedzieć jedno: trzeźwość to coś więcej niż niepicie. To sposób życia. Nauczyłam się cieszyć z małych rzeczy. Czas spędzony z wnukami to teraz dla mnie świętość. Lubię spacerować, czytać, wróciłam do robienia na drutach. Odnajduję radość w prostych rzeczach, które wcześniej przykrywał alkohol.

Ale przede wszystkim nauczyłam się być obecna – dla siebie i dla innych. Znowu buduję relacje z moimi dziećmi, jestem blisko wnuków. Czuję, że odzyskałam życie, którego nie miałam przez wiele lat.

Rady dla tych, którzy zaczynają swoją drogę

Jeśli jesteś na początku tej drogi – nie udawaj. To najgorsze, co możesz zrobić. Trzeźwość to nie konkurs na „idealnego pacjenta”, to codzienna praca nad sobą. Pamiętaj, że możesz upaść, ale najważniejsze jest to, co zrobisz po tym upadku.

Jeśli czujesz się samotny, szukaj wsparcia. Mitingi, grupy terapeutyczne – to miejsca, gdzie nikt cię nie oceni. I pamiętaj: mówienie o sobie to nie słabość. To siła.

Dziś, kiedy patrzę wstecz, widzę kobietę, która przez lata uciekała od swoich problemów. Ale widzę też kobietę, która podniosła się i zaczęła żyć naprawdę. I jeśli ja mogłam to zrobić – to ty też możesz.

Trzeźwość to nie koniec drogi. To dopiero początek czegoś, co może być lepsze niż wszystko, co znałeś wcześniej.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *