Symboliczne ujęcie napięcia między toksyczną motywacją a autentycznym wyborem w procesie zdrowienia

Między toksyczną motywacją a prawdziwym wyborem – jak nie zmuszać się do trzeźwości

Czasem przychodzą do mnie pacjenci i mówią: „Panie Pawle, ja już naprawdę chcę być trzeźwy”. I kiedy słyszę to zdanie po raz pierwszy, nie kiwam od razu głową. Bo nauczyłem się, że to „chcę” bywa różne. Czasem to słowo-pancerz, czasem słowo-kajdany. Czasem to prawdziwe pragnienie, ale często to po prostu głos lęku, wstydu, presji społecznej, rodziny albo terapeuty.

I wtedy zaczynamy grzebać.

Bo nie chodzi tylko o to, żeby być trzeźwym. Chodzi o to, żeby żyć na trzeźwo. A to dwie zupełnie inne sprawy.

Z zewnątrz wygląda dobrze, ale od środka boli

Wyobraź sobie taką scenę: człowiek, który przestał pić, nie pali, nie bierze, chodzi na terapię, w grupie odhacza kolejne tygodnie trzeźwości. Ale coś jest nie tak. Nie ma radości. Jest napięcie, złość, wybuchy frustracji, kompletny brak luzu. Każda rozmowa to jak wchodzenie na linę. Wszystko pod napięciem.

Zdarzyło mi się kiedyś pracować z pacjentem, który przez trzy lata nie sięgnął po alkohol. Ani razu. Ale za to nienawidził siebie za każdy „słaby” dzień. Mówił: „Nie mogę czuć złości. Nie mogę być zmęczony. Nie mogę się pomylić. Bo inaczej znowu zawalę.”

I tak właśnie wygląda toksyczna motywacja do trzeźwości. To nie wolność. To więzienie zrobione z dobrych intencji.

Czym jest toksyczna motywacja w trzeźwieniu?

To stan, w którym:

  • Trzeźwość staje się obowiązkiem, nie wyborem.
  • Każde odstępstwo od „ideału” budzi lęk i poczucie winy.
  • Ludzie „motywują” się pogardą do siebie, a nie współczuciem.
  • Trzeźwienie nie przynosi ulgi, tylko kolejne napięcia.

To taki mechanizm, w którym człowiek próbuje uciec od nałogu… bijąc się po plecach za każdym razem, gdy się potknie.

I nie chodzi tylko o to, co mówią inni. Czasem najgorszy kat mieszka w naszej głowie.

Prawdziwy wybór to nie slogan. To proces.

Wielu ludzi zaczyna terapię od tego, że muszą. Bo rodzina, bo sąd, bo praca. I to jest okej. Naprawdę. Czasem „muszę” jest jedynym możliwym startem.

Ale jeśli po kilku miesiącach dalej jesteś w tym samym miejscu, to znaczy, że coś poszło nie tak.

Bo prawdziwe zdrowienie zaczyna się wtedy, kiedy przestajesz być trzeźwy dla innych – a zaczynasz być trzeźwy dla siebie.

To wymaga czasu. Czasem terapii. Czasem długiego milczenia. Czasem bólu.

Ale w końcu przychodzi moment, kiedy mówisz: „Nie piję, bo chcę wiedzieć, co czuję”.

Albo: „Nie ćpam, bo chcę zrozumieć, kim jestem, kiedy nie uciekam.”

Jak rozpoznać, że moja trzeźwość jest z przymusu?

Oto kilka sygnałów ostrzegawczych:

  1. Czujesz lęk na myśl o jakimkolwiek potknięciu.
  2. Masz obsesję na punkcie „czystości” – jakby trzeźwość miała być perfekcyjna.
  3. Nie potrafisz cieszyć się małymi sukcesami, bo ciągle myślisz o tym, co jeszcze „musisz” poprawić.
  4. Unikasz rozmów o emocjach – nawet z terapeutą – bo boisz się, że coś „popsujesz”.
  5. Myślisz: „Nie mogę tego czuć” częściej niż „Mam prawo to czuć”.

Jak zmienić „muszę” w „chcę” – praktyczne kroki

  1. Zadaj sobie pytanie: „Co by było, gdyby nikt ode mnie nie oczekiwał trzeźwości?”
    Czy dalej byś jej chciał? Czy umiałbyś ją uzasadnić sobą, nie innymi?
  2. Odkryj sens, który nie jest karą.
    Nie traktuj terapii jak odsiadki. Zadaj sobie pytanie: „Co dzięki tej trzeźwości mogę zrobić z życiem?”
  3. Przestań oceniać emocje.
    Złość, nuda, rozpacz, zazdrość – to nie są porażki. To znaki, że żyjesz. Prawdziwe zdrowienie zaczyna się tam, gdzie robisz im miejsce.
  4. Poszukaj ludzi, którzy nie patrzą tylko na to, czy pijesz.
    Znajdź wspólnotę (nawet jedną osobę), która interesuje się Twoim życiem, nie tylko historią uzależnienia.
  5. Daj sobie zgodę na zmęczenie.
    To nie maraton. To życie. Jeśli potrzebujesz odpocząć – odpocznij. Nie musisz „zasłużyć” na chwilę spokoju.

Opowieść na koniec – o chłopaku, który nie umiał przestać „musieć”

Miał 33 lata. Na terapię przyszedł, bo groziło mu zwolnienie z pracy. Po pół roku był wzorowym pacjentem. Regularne spotkania, notatki, obecność. Ale coś we mnie nie dawało spokoju.

Zapytałem kiedyś: „Czujesz, że masz prawo do błędu?”

Zastygł. I powiedział: „Nie. Jeśli zawalę, wszystko się rozpadnie.”

To nie była zdrowa trzeźwość. To był lęk przebrany za siłę.

Po kilku tygodniach zaczęliśmy mówić o tym, co by zrobił, gdyby mógł być niewystarczający, a dalej trzeźwy. Przez chwilę patrzył w podłogę. A potem powiedział: „Może wtedy naprawdę byłbym wolny.”

Nie chodzi o to, żebyś był idealny. Chodzi o to, żebyś był wolny.

Bo trzeźwość to nie tylko zero promili.
To wolność wyboru.
To przestrzeń na błąd.
To życie, w którym masz prawo być zmęczony i niepewny, a dalej nie wracać do nałogu.

Jeśli teraz trzeźwość Cię boli – to nie znaczy, że nie warto.
To znaczy, że może trzeba zmienić drogę, nie cel.

I na koniec: Jeśli wciąż masz w sobie to „muszę”, to nie walcz z nim od razu. Usiądź z nim. Posłuchaj. A potem – zapytaj siebie: „A czego JA bym chciał?”

Bo czasem ten szept wewnątrz – to początek prawdziwej wolności.

Jeśli temat Cię poruszył, przeczytaj także:

Zobacz też zewnętrzny artykuł o wewnętrznej motywacji i jej wpływie na trwałą zmianę zachowania

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *