Historia jednej rozmowy, która zmieniła wszystko. O szukaniu pomocy w uzależnieniu
Cześć, może opowiem Ci historię, której nie zapomnę. Nie dlatego, że była dramatyczna. Ale dlatego, że w jednej rozmowie wydarzyło się wszystko, co najważniejsze w terapii uzależnienia. A może i w relacji w ogóle.
Miał na imię Michał. Wszedł do gabinetu spóźniony. Pachniał benzyną i stresem. W jednej ręce trzymał kluczyki, w drugiej pognieciony formularz zgłoszeniowy. Nic nie powiedział na powitanie, tylko rzucił: „I tak pan nie zrozumie.”
Nie odpowiedziałem od razu. Nauczyłem się, że czasem najważniejsze w rozmowie jest milczenie.
„Pomoc? To nie dla mnie.”
Michał był kierowcą tira. Jeździł po Europie. Spał na parkingach, jadł z puszek, śpiewał głośno z radia, a wieczorami pił. Bo każdy wieczór był taki sam. I tylko alkohol robił z niego kogoś innego. Przez chwilę był śmielszy, bardziej rozmowny. Świat mniej uwierał.
Przyszedł do ośrodka, bo żona postawiła ultimatum. Ale każde jego zdanie brzmiało jak obrona: „Nie jestem alkoholikiem, ja po prostu nie umiem zasnąć po trasie.”
Znam to dobrze. Pracuję jako terapeuta uzależnień od kilkunastu lat. I wiem, że pierwsze spotkanie to nie moment na racjonalne argumenty. To moment, kiedy trzeba dostroić się do tonu czyjegoś cierpienia.
W tej rozmowie wydarzyło się kilka rzeczy:
- Michał sprawdzał, czy może mi zaufać.
- Ja sprawdzałem, czy umiem być obecny mimo jego złości.
- Obaj testowaliśmy, czy można w ogóle porozmawiać bez udawania.
Zauważyłem, że cały czas ugniata ten pognieciony formularz. Więc spytałem:
„Pan go pisał, czy żona?”
Spojrzał na mnie. Po raz pierwszy inaczej. Jakby chciał powiedzieć: „Pan widzi.”
Możesz wrócić do artykułu o wczesnych objawach uzależnienia, jeśli chcesz lepiej rozpoznać sygnały, że ktoś w Twoim otoczeniu potrzebuje pomocy.
Szukanie pomocy w uzależnieniu to nie jest akt heroizmu. To akt człowieczeństwa.
Michał nie wrócił następnego dnia. Przyszedł za tydzień. Trzeźwy, ale wkurzony. Mówił, że nie wie po co tu jest, że i tak nic się nie zmieni. Ale jednak przyszedł. To już była decyzja.
W tym drugim spotkaniu zaczęła się prawdziwa rozmowa. Nie o alkoholu. O tym, że nie lubi siebie. Że nie umie rozmawiać z synem. Że nie umie odpocząć bez butelki. O tym, że czuje się jak duch we własnym domu.
Gdybyś miał tylko jedno pytanie zadać sobie albo komuś bliskiemu…
Powinno ono brzmieć: „Co boli?”
Nie: „Ile pijesz?”
Nie: „Dlaczego to robisz?”
Nie: „Nie wstyd Ci?”
Tylko: „Co boli tak bardzo, że trzeba to zagłuszać?”
Jak rozmawiać, żeby ktoś mógł się otworzyć?
Nie mam prostych odpowiedzi, ale mam kilka wskazówek, które wyniosłem z setek godzin rozmów z osobami uzależnionymi:
1. Miej cierpliwość do oporu
Oporu nie trzeba „przełamywać”. On się sam zmienia, kiedy pojawia się bezpieczeństwo.
2. Nie wchodź z butami
Nawet jeśli wiesz, że druga osoba jest uzależniona, nie mów tego wprost. Pytaj. Bądź ciekawy. Daj jej się usłyszeć.
3. Nie naciskaj na decyzje
Na początku najważniejsze to rozpoznać, że toczy się jakaś walka. Decyzja o terapii to nie sprawa na jedno spotkanie. To proces.
4. Mów o sobie
Zamiast: „Musisz się leczyć”, możesz powiedzieć: „Boje się o Ciebie. Chcę, żebyś żył.”
A Michał?
Po kilku miesiącach intensywnej terapii dziennej napisał SMS-a: „Kupiłem sobie nowy materac. Pierwszy w życiu. Wreszcie śpiję jak człowiek.”
To nie jest historia spektakularnej przemiany. Michał nie zaczął głosić wykładów o trzeźwości. Ale zaczął żyć. I dla mnie to zawsze jest największe zwycięstwo.
Zajrzyj do The Recovery Letters – poruszającej inicjatywy, gdzie osoby w zdrowieniu piszą listy do tych, którzy są jeszcze w ciemności.
Szukanie pomocy w uzależnieniu zaczyna się nie wtedy, gdy idziesz na terapię. Tylko wtedy, gdy pierwszy raz komuś mówisz prawdę.
W jednej rozmowie może wydarzyć się wszystko. Nie dlatego, że ktoś Ci da gotowe rozwiązania. Ale dlatego, że przez chwilę nie jesteś sam z tym wszystkim.
I jeśli jesteś po tej drugiej stronie – jako brat, siostra, przyjaciel, matka, żona – pamiętaj: nie musisz przekonywać. Wystarczy, że będziesz blisko.