Moja droga do trzeźwości: dopiero w trzeźwości zaczęłam naprawdę poznawać siebie

Alkohol ukradł mi tożsamość – trzeźwość pozwoliła mi ją stworzyć od nowa.

Mam na imię Kamila. Mam 40 lat i jestem trzeźwa od sześciu. Bez zapicia. Bez „nawrotów z twistem”. Ale zanim brzmi to jak początek idealnej historii, powiem jedno: moja droga do trzeźwości to nie była prosta ścieżka, tylko wijący się, popękany chodnik, na którym kilka razy rozcięłam sobie kolana.

I, co ważne – to nie tylko alkohol był moim problemem. Tak samo narkotyki. A może przede wszystkim – uciekanie od siebie.

Nieznajoma we własnym życiu

Nie znałam siebie. Serio. I to nie metafora. Miałam życie zawodowe, relacje, dom, ale czułam się jak statystka w czyimś filmie. Przez długi czas nie wiedziałam, czego chcę. Ani kim jestem. Wiedziałam tylko jedno – nie mogę tego wszystkiego czuć.

Wychowałam się w domu, w którym nie mówiło się o emocjach. A już na pewno nie o seksualności. O byciu biseksualną nie powiedziałam nikomu. Nawet sama sobie długo tego nie przyznawałam. Zresztą, nie miałam gdzie – temat nie istniał. Cisza. Brak. Zamiatanie. A pod tym dywanem rosła gula, która w końcu zaczęła mnie dławić.

I wtedy pojawił się alkohol.

Najpierw jako coś, co rozluźnia. Potem – coś, co koi. A w końcu – coś, bez czego nie mogłam przetrwać dnia. I nie tylko alkohol. Był też amfetaminowy zryw i chwile z trawką, które miały być „tylko na rozluźnienie”.

Upadek, który wyglądał jak sukces z boku

Zawodowo byłam protetyczką – miałam swoją firmę w jednym z większych miast. Klienci, pieniądze, jakieś uznanie w środowisku. Tylko że pod spodem wszystko się waliło. Przegapione zamówienia, nerwy, nieobecność, ściemnianie klientom.

A potem firma się rozpadła. Po prostu. Jak domek z kart.

Pamiętam ten dzień jak dziś. Siedziałam na podłodze gabinetu, trzymając w rękach kubek z zimną kawą i patrzyłam na paragon z ostatniego zakupu – flaszka wódki, trzy piwa, papierosy. To był mój zestaw startowy do „ogarnięcia dnia”.

I to wszystko, co budowałam latami, rozwaliłam przez alkohol.

Związki, które odbierały mi głos

Byłam w związkach – z kobietami i z mężczyznami. Wszystkie naznaczone były jedną rzeczą: moim poczuciem, że muszę się dopasować. Że muszę „zasłużyć” na to, żeby ktoś mnie chciał. Bo przecież ja taka, jaka jestem, nie wystarczam.

Wchodziłam w układy, nie relacje. Czasem kończyło się dramatem, czasem cichym oddaleniem, ale nigdy nie było w tym prawdy. I nigdy nie było w tym mnie.

Terapia – czyli moment, w którym coś pękło, a potem zaczęło się składać

Do terapii dziennej trafiłam z polecenia psychiatry. Wcześniej próbowałam terapii indywidualnej, ale nie byłam gotowa. Kłamałam. Omijałam. Odpuszczałam.

Terapia dzienna była jak zanurzenie się w lodowatej wodzie. Obdrapała mnie z mechanizmów, masek, udawania. I bolało. O Boże, jak bolało.

Ale wtedy po raz pierwszy pomyślałam: może ja też mam prawo do tego, żeby żyć inaczej?

Zaczęłam mówić. O tym, że boję się ludzi. Że nie wiem, czy jestem kobietą, którą chcę być. Że pociągają mnie kobiety i mężczyźni, ale nie umiem z nikim być. Że czuję wstyd, za to jaka jestem – a nawet nie wiem, jaka jestem.

Terapia była intensywna. Codzienna. Brutalnie szczera. Ale też uwalniająca.

Trzeźwość nie zrobiła ze mnie ideału

Po wyjściu z terapii zaczęłam nowe życie. Bez alkoholu, bez narkotyków.

Ale nie – nie zaczęłam od razu „kochać siebie”. Nie wstałam nagle z łóżka i nie pomyślałam „hurra, jestem trzeźwa, teraz wszystko się ułoży”.

Było trudno. Głody były paskudne.

Związków przez pierwszy czas nie było wcale. Po raz pierwszy w życiu powiedziałam sobie: „stop”. Żadnych związków. Żadnego ratowania się cudzym ciałem. Żadnego uciszania lęku kolejną relacją.

To był mój czas. Czas na wsłuchanie się w siebie.

Papierosy i pieniądze – moje dwa małe demony

Nie, nie jestem wolna od wszystkich nałogów. Palę. Palę jak smok. Próbowałam rzucić – chyba z osiem razy. Zawsze wracam.

I mam obsesję pieniędzy.

Po rozwaleniu pierwszej firmy obiecałam sobie, że już nigdy nie będę biedna. I to obietnica, która do dzisiaj potrafi mi zatruć dzień.

Kiedy konto się kurczy, włącza mi się panika. Potrafię przelecieć w głowie wszystkie najczarniejsze scenariusze w pięć sekund.

Pracuję nad tym. Terapia indywidualna, rozmowy z innymi uzależnionymi. Wiem, że to nie kwestia konta w banku, tylko mojego poczucia bezpieczeństwa, którego nigdy wcześniej nie miałam.

Nowe życie. Moje życie.

Dzisiaj znów mam firmę. Mniejszą. W innym mieście. Zbudowaną z pokorą, z większą uważnością i mniej na pokaz. Pracuję jako protetyczka, ale w innym stylu – mniej dla uznania, więcej dla siebie.

Odbudowałam relację z rodzicami. Rozmawiamy. Nawet o trudnych sprawach. Nie zawsze się rozumiemy, ale próbujemy.

Nie jestem w związku i dobrze mi z tym. Moje życie nie kręci się już wokół tego, czy ktoś mnie kocha.

Zaczynam siebie lubić. A to, w moim przypadku, naprawdę duży krok.

Trzeźwość to dla mnie…

…proces.

Nie stan.

Nie trofeum.

Nie status.

To coś, co robię codziennie. Czasem z radością. Czasem ze złością. Czasem zrezygnowana, a czasem z dumą. Ale robię.

Nie chcę już uciekać. Chcę być w sobie. Nawet jeśli to oznacza konfrontację z lękiem, samotnością, brakiem.

Bo w tym braku znalazłam przestrzeń.

Dla siebie.

Dla tego, kim naprawdę jestem.

Jeśli to czytasz i coś Cię uwiera…

Jeśli czujesz, że uciekasz. Że dusisz. Że nie wiesz, kim jesteś.

To jesteś w dobrym miejscu.

Trzeźwienie nie daje odpowiedzi na wszystko, ale daje Ci możliwość, by te odpowiedzi zacząć szukać. Prawdziwie. Bez chemii. Bez ucieczki.

Dziś mogę powiedzieć jedno: alkohol ukradł mi tożsamość.

Trzeźwość pozwoliła mi ją stworzyć od nowa.

I nie wiem, dokąd mnie to życie zaprowadzi. Ale po raz pierwszy jestem ciekawa.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *