Nagranie 13: Nie chcę tu być, ale…


(Wdech, długie milczenie przed pierwszym zdaniem)

Nie wiem, co było trudniejsze.

Sam moment, gdy zacząłem pisać… czy to, że potem musiałem to przeczytać na głos.

Albo nie. Może najgorsze było słuchanie, co inni mają do powiedzenia na ten temat.

(Trochę cięższy oddech, jakby emocje jeszcze były żywe.)

Dostałem pierwszą pracę do napisania. Miałem opisać swoje życie z perspektywy uzależnienia. Proste? Jasne. Dopóki nie trzeba tego zrobić naprawdę.

Najpierw siedziałem nad pustą kartką. Próbowałem wymigać się od tej pracy, wmówić sobie, że przecież nie ma sensu grzebać w tym, co było. Ale nie mogłem się od tego odciąć. Zdania zaczęły się pojawiać same. Najpierw w głowie, potem na papierze. I… to bolało.

Nie pamiętam, ile razy odkładałem długopis, ile razy miałem ochotę to wszystko podrzeć. Ale napisałem. Całość. Może nieidealnie, może bez wielkich słów, ale prawdziwie.

(A teraz w głosie pojawia się cień ironii, może gorzki śmiech.)

Tylko że samo napisanie to był dopiero początek.

Trzeba było to przeczytać. Na głos. Przed grupą.

(Słychać lekkie stuknięcie palcami o stół – może gest nerwowy.)

Nie wiem, co mnie bardziej rozbiło – moment, w którym moje własne słowa padły w tej sali, czy ten, w którym podniosłem wzrok i zobaczyłem reakcje ludzi. Nie oceniali. Nie drwili. Po prostu… słuchali. Jakby rozumieli. Jakby widzieli we mnie coś, czego ja sam jeszcze nie potrafię dostrzec.

A potem przyszła informacja zwrotna.

Nigdy nie sądziłem, że tak to wygląda. Nie dostajesz reprymendy, nie słyszysz „ale z ciebie kretyn”. Nie. Oni mówią, co czują, kiedy cię słuchają. Mówią, co widzą. I to… to jest najmocniejsze.

Bo kiedy siedzisz przed ludźmi, którzy są w tym samym bagnie co ty, ale widzą w tobie coś więcej, niż sam widzisz – nie da się tego tak po prostu zignorować.

(Dłuższa pauza. Westchnienie, jakby ulga, ale jeszcze podszyta wątpliwością.)

To było jak… cholera, nawet nie wiem jak to nazwać. Nie oczyszczenie. Jeszcze nie. Ale pierwszy raz od dawna poczułem, że nie muszę się chować.

I terapeuta. Mój terapeuta prowadzący.

Ciągle spodziewałem się, że w którymś momencie mnie przyciśnie, wytknie mi hipokryzję, rzuci w twarz, że się oszukuję. Ale nie.

On… nie chce mnie rozjechać.

On stoi obok.

I nagle czuję, że… nie jestem w tym sam.

I może wreszcie rozumiem, dlaczego tak bardzo się przed tym wszystkim broniłem.

Nie chodziło o terapię. O ludzi. O ośrodek.

Chodziło o mnie.

Bałem się tego, co zobaczę, jak tylko przestanę uciekać.

Nie wiem, co się ze mną dzieje.

Nie chcę tu być… ale może już nie chcę tak bardzo uciekać.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *