Moja droga do trzeźwości: trzeźwość to nie tylko abstynencja, ale zmiana całego życia

Trzeźwość to nie tylko niepicie, to codzienna walka o bycie człowiekiem, przy którym inni czują się bezpiecznie.

Mam na imię Darek, mam 58 lat i od 16 lat jestem trzeźwy. To brzmi jak imponująca liczba, ale sama długość trzeźwości nie znaczy nic, jeśli nie idzie za nią prawdziwa zmiana. A do tej dojrzewałem stopniowo – nie od razu zrozumiałem, co tak naprawdę znaczy trzeźwieć.

Mówią, że człowiek musi najpierw coś stracić, żeby docenić to, co ma. Ja straciłem wiele lat i prawie straciłem rodzinę, zanim zrozumiałem, co naprawdę się liczy. Dzisiaj, po tych wszystkich latach, wiem jedno – trzeźwość to coś więcej niż niepicie. To całkowita zmiana podejścia do siebie, do innych i do życia.

Jak długo można się bronić przed prawdą?

Zaczynałem terapię kilka razy – raz ambulatoryjnie, dwa razy na stacjonarnej, ale nigdy nie dla siebie. To była wypadkowa nacisków mojej żony, jej płaczu, gróźb, błagań. A ja? Przechodziłem przez to z poczuciem niesprawiedliwości, przekonany, że to ona przesadza, że nie jestem taki zły. Owszem, piłem, ale przecież nie byłem jedynym facetem, który po pracy lubi się napić. Nie biłem, nie robiłem awantur, nie wynosiłem rzeczy z domu. Gdzie tu problem?

Za każdym razem, kiedy szedłem na terapię, myślałem o tym jak o przymusowym urlopie, po którym wrócę do swojego „normalnego” życia. Ale za trzecim razem coś się zmieniło. W mojej żonie.

Zanim po raz kolejny trafiłem na oddział, zobaczyłem w jej oczach coś, czego nie widziałem nigdy wcześniej – obojętność. Nie było już krzyków, nie było łez, nie było próśb. Było tylko zmęczenie i chłodny ton: „Rób, co chcesz.” I to mnie przeraziło.

Bo wiecie, co jest gorsze niż to, że ktoś cię nienawidzi? To, że przestaje się tobą przejmować.

Po raz pierwszy na serio

Do terapii podszedłem inaczej niż kiedykolwiek wcześniej – po raz pierwszy zacząłem słuchać. Nie kombinowałem, nie szukałem dróg na skróty, nie próbowałem udowodnić, że „ja wiem lepiej”. Po prostu robiłem to, co kazali mi terapeuci.

Każde spotkanie było jak zdejmowanie kolejnej warstwy starej farby, pod którą ukrywał się prawdziwy ja. Po raz pierwszy zacząłem mówić o sobie – nie to, co inni chcieli usłyszeć, ale to, co faktycznie czułem. Złościło mnie to, frustrowało, bo przez lata nauczyłem się nie rozmawiać o uczuciach. Ale wiedziałem, że jeśli teraz odpuszczę, to nie będzie już następnej szansy.

Pierwsze lata trzeźwości – piekło w domu

Nie było tak, że przestałem pić i nagle wszyscy zaczęli mnie traktować jak bohatera. Wręcz przeciwnie.

Pierwsze lata były ciężkie. Żona nie czuła wdzięczności, nie widziała we mnie nowego człowieka. Wręcz przeciwnie – miała mi za złe, że tak długo kazałem jej cierpieć. Oczekiwałem, że skoro się zmieniam, ona też powinna. A ona? Patrzyła na mnie z wściekłością i powiedziała coś, co wtedy mnie zmroziło:

„Przez te dwa lata byłeś większym skurwysynem niż przez całe lata picia.”

Z perspektywy czasu wiem, że miała rację. Wtedy byłem święcie oburzony – jak to? Przecież nie piję! Przecież robię wszystko dobrze! Tyle że ja ciągle myślałem tylko o sobie – o swojej trzeźwości, o swoim wysiłku, o tym, ile muszę się poświęcać. Nie widziałem, że przez lata zrobiłem w naszym domu taki bałagan, że samo przestanie picia nie było żadnym rozwiązaniem.

Co robiłem źle?

Przede wszystkim jedno – nigdy tak naprawdę nie odciąłem się od alkoholu. W naszym domu zawsze ktoś mógł się napić. Uważałem, że nie mogę „zabraniać” innym, że to ich życie. Nie widziałem w tym zagrożenia. Byłem przekonany, że skoro nie piję, to alkohol nie ma nade mną władzy.

Minęło siedem lat trzeźwości, zanim w końcu do mnie dotarło, jak bardzo się myliłem. Owszem, nie złamałem abstynencji, ale byłem w ciągłym kontakcie z tym, co mogło mnie zniszczyć. Jakbym codziennie grał w rosyjską ruletkę, licząc, że nigdy nie wypadnie kula.

Dziś wiem, że to była ignorancja. Byłem zbyt pewny siebie. Dopiero kiedy zacząłem unikać sytuacji związanych z alkoholem, odczułem prawdziwą wolność.

Punkt przełomowy – „Czuję się przy tobie bezpiecznie”

Po pięciu latach usłyszałem od żony coś, co było dla mnie jak odznaka honorowa:

„Dzisiaj czuję się przy tobie bezpiecznie.”

Nie „kocham cię”, nie „dziękuję”, tylko „bezpiecznie”. I to było coś więcej niż jakiekolwiek inne słowa. To znaczyło, że po latach mogła się przy mnie rozluźnić, że nie musiała się już bać, że znowu zawiodę.

To nie znaczy, że było idealnie. Moje córki wciąż borykają się z problemami – jedna nie potrafi stworzyć związku, druga walczy z anoreksją i depresją. I ja wiem, że przyłożyłem do tego rękę. Przez lata nie byłem dla nich takim ojcem, jakim powinienem być.

Ale jestem teraz. Słucham ich. Staram się nie naprawiać wszystkiego od razu, ale być obecnym. Bo to jest coś, czego one najbardziej potrzebują – świadomości, że jestem i że już ich nie zawiodę.

Trzeźwość to coś więcej niż „niepicie”

Dziś mogę powiedzieć jedno: nie wystarczy przestać pić. To jest dopiero początek. Trzeźwość to nauka życia na nowo, zmierzenie się z tym, co przez lata było wypierane.

Jeśli miałbym coś doradzić komuś, kto dopiero zaczyna tę drogę, powiedziałbym jedno: bądź uczciwy wobec siebie. Nie kombinuj na terapii, nie szukaj drogi na skróty, nie udawaj, że masz wszystko pod kontrolą. Bo w tym wszystkim nie chodzi tylko o ciebie.

To, co zrobiłem sobie, było straszne. Ale to, co zrobiłem swojej rodzinie, było jeszcze gorsze.

Dziś wiem, że moje życie nie jest idealne. Moje dzieci wciąż noszą na sobie blizny po mojej przeszłości, moja żona wciąż czasem patrzy na mnie z niepewnością. Ale wiem też, że jestem dla nich wsparciem, że codziennie mogę być dla nich lepszym człowiekiem.

I to jest coś, czego nigdy nie miałbym, gdybym nie podjął tej walki.

Jeśli jesteś na początku drogi – wiedz, że to nie będzie łatwe. Ale jeśli dasz sobie szansę, możesz odzyskać to, co wydawało się stracone. Ja odzyskałem siebie. I to jest warte każdego wysiłku.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *