Moja droga do trzeźwości: jak od maski sukcesu doszłam do akceptacji siebie

Trzeźwość to codzienna praca nad sobą, która daje rezultaty

Cześć, mam na imię Marta i jestem trzeźwiejącą alkoholiczką. Kiedy to piszę, mam 42 lata i trzeźwość, która trwa już trzy lata, choć po drodze było kilka upadków. Wiem, że niektórych może zdziwić, że ktoś w moim wieku, z rodziną, firmą w branży nieruchomości, może w ogóle mieć problem z alkoholem. W końcu z zewnątrz wszystko wyglądało „idealnie”. Ale jak to bywa – maski są po to, żeby ukryć to, co niewygodne. Przez lata sama w to wierzyłam. Zakładałam na siebie pewność siebie i spokój, podczas gdy wewnętrznie rozpadałam się na kawałki. Dziś chcę podzielić się swoją historią z nadzieją, że może pomoże komuś, kto stoi na krawędzi decyzji.

Początki: ucieczka w alkohol jako odpowiedź na lęki

Dorastałam w domu, w którym czułam się… sama. Mój ojciec odszedł, zanim zdążyłam zrozumieć, co to znaczy mieć ojca. Ten brak był jak cień, który ciągnął się za mną przez całe życie. Dorosłość była dla mnie pełna niepewności, bałam się bliskości, a jednocześnie desperacko jej pragnęłam. Pozwalałam, by inni przekraczali moje granice, tylko po to, żeby nie być odrzuconą. I tak w którymś momencie weszłam w alkohol jako swoisty plaster na te wszystkie bolesne miejsca. Coś, co miało być chwilą oddechu, szybko stało się moją rutyną.

Pracowałam ciężko, zbudowałam firmę, która przynosiła sukcesy. Ale każdy sukces był tylko chwilą uciechy, którą chciałam świętować… kolejnym drinkiem. W rzeczywistości każdy kieliszek miał w sobie więcej emocji niż tylko „świętowanie”. Czasami to był smutek, czasem gniew, innym razem poczucie, że nie jestem wystarczająco dobra. Piłam, żeby to ukryć, bo przecież silna, niezależna kobieta nie powinna czuć słabości. Jakże się myliłam.

Pierwsza terapia: niechętne początki i jeszcze mniej chęci do zmian

Po latach wyniszczających ciągów zdrowie zaczęło mi siadać. Kiedy na skutek picia trafiłam do szpitala, rodzina zorganizowała małą interwencję – nie było wyboru, musiałam zgłosić się na terapię. Szłam tam z myślą, że trochę się „odtruję”, wrócę do normy, a potem jakoś to będzie. Na terapii stacjonarnej nie byłam jednak przekonana do zaleceń. Miałam ogromny problem z akceptacją zakazów i ograniczeń, które wiązały się z trzeźwieniem. Spotkania z przyjaciółmi, wyjazdy – wszystko kręciło się wokół alkoholu, a ja nie widziałam siebie siedzącej z wodą mineralną.

Pamiętam jedno z grupowych spotkań, na których słuchałam innych kobiet. One opowiadały o swoich przełomach, momentach, kiedy zrozumiały, że muszą przestać walczyć z rzeczywistością i zaakceptować swoje ograniczenia. Wtedy myślałam sobie: „To nie dla mnie, ja nie jestem taka jak one”. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak blisko dna naprawdę byłam.

Pierwszy nawrót: pozorne „zapanowanie nad sytuacją”

Po zakończeniu terapii na kilka miesięcy udało mi się trzymać z dala od alkoholu. Jednak pewnego dnia podczas wyjazdu ze znajomymi stwierdziłam, że „mogę przecież wypić jednego drinka”. Przecież tyle wypracowałam na terapii, przecież wiem, na co mogę sobie pozwolić, prawda? Nic bardziej mylnego.

Ten „jeden” drink szybko przerodził się w ciąg, który trwał kilka miesięcy. Próbowałam to ukrywać, choć wszyscy bliscy już widzieli, co się dzieje. Znów kłamałam, kombinowałam, wmawiałam sobie, że to tylko chwilowe, że wrócę na terapię i jakoś to „naprawię”. Ale jak naprawić coś, czego tak naprawdę nie chcesz zmienić?

Drugie podejście: zaakceptowanie tego, kim jestem

Po kolejnych miesiącach picia, zniszczona i wyczerpana, wróciłam na terapię. Tym razem jednak postanowiłam zmienić swoje podejście. Doszłam do wniosku, że sama nie dam sobie rady i potrzebuję wsparcia. Zaczęłam chodzić na spotkania AA dla kobiet, i to właśnie tam znalazłam coś, czego mi brakowało – zrozumienie, że jestem tylko człowiekiem.

Początkowo siedziałam cicho, słuchałam. Słyszałam historie, które były tak podobne do moich, że aż bolało. Powoli zaczęłam się otwierać, mówić o swoich lękach, frustracjach, o uczuciu, że muszę być idealna dla innych, podczas gdy w środku byłam pełna obaw. Zaczęłam rozumieć, że trzeźwość to nie jest walka o to, żeby nigdy nie czuć pokusy, ale raczej nauka, jak radzić sobie z nią.

Powolna odbudowa: relacje, które przetrwały i te, które trzeba było odbudować

Trzeźwość zmieniła mnie, ale zmieniła też moje relacje. Moje małżeństwo przeszło ciężkie chwile, a mój mąż wielokrotnie wyciągał do mnie rękę, nawet wtedy, kiedy ja już byłam bliska poddania się. Razem zdecydowaliśmy się na terapię małżeńską, co pomogło nam odbudować nasze zaufanie. Teraz jestem bardziej szczera, mniej uległa, co dało mi poczucie siły, o której wcześniej nie miałam pojęcia.

Moje dzieci też mają swoje zmagania. Moja córka, obecnie 23-letnia, dorastała w cieniu mojego uzależnienia, widząc, jak matka raz była, a raz znikała emocjonalnie. Mój syn, 17-latek, często miał poczucie, że jest na drugim planie. Teraz, po latach, mogę być przy nich, choć wiem, że czasu nie cofnę. Staram się być dla nich wsparciem, pokazać im, że zmiany są możliwe, choć wiem, że droga do odbudowy zaufania jest jeszcze daleka.

Zmiany, które trzeźwość przyniosła: odbudowa siebie krok po kroku

Trzeźwość dała mi coś, co jest trudne do opisania słowami – spokój. To uczucie, że mogę spojrzeć w lustro i zaakceptować siebie z całym bagażem, który niosę. Praca nad sobą pozwoliła mi odkryć, że nie muszę być idealna ani wszystkim dogadzać. Nauczyłam się mówić „nie”, stawiać granice, co kiedyś było dla mnie wręcz niemożliwe.

Codziennie walczę o to, żeby trzymać się na powierzchni, bo pokusy są wszędzie. Czasami na spotkaniach AA mówię o moich małych „zwycięstwach” i słyszę, jak inni cieszą się z moich postępów. Kiedyś czułam się głupio, że dorosła kobieta cieszy się, że odmówiła sobie drinka. Teraz wiem, że każda taka chwila jest małym krokiem w stronę lepszej wersji siebie.

Wnioski, które zrozumiałam po latach: nie jesteś sama i warto podjąć próbę

Pisząc ten tekst, myślę o tych, którzy czytają i być może sami stoją na krawędzi decyzji o terapii. Wiem, że to nie jest łatwe, bo sama długo walczyłam z myślą, że „przecież mogę sobie poradzić sama”. Ale prawda jest taka, że nie musisz być bohaterem dla siebie samej. Masz prawo do pomocy, do wsparcia, do znalezienia kogoś, kto zrozumie, przez co przechodzisz.

Trzeźwość nie jest magicznym rozwiązaniem, które naprawia wszystko od razu. To codzienna praca nad sobą, która daje jednak rezultaty. Może nie od razu, może nie spektakularnie, ale z każdym dniem, każdym odmówionym drinkiem, zaczynasz budować coś nowego. Budujesz siebie na nowo, krok po kroku.

Słowa na zakończenie: jeśli mogłam to zrobić ja, to ty też możesz

Każdego dnia uczę się, że jestem silniejsza, niż kiedykolwiek myślałam. I ty też możesz to odkryć. Trzeźwość to droga pełna wyzwań, ale jest to droga, którą warto przejść. Na początku jest trudno, bo zmiany są niewidoczne. Ale jak te ziarnka piasku, które powoli budują nowy brzeg, tak i małe zmiany stają się nowym życiem.

Jeśli jesteś na rozdrożu, jeśli nie wiesz, czy dasz radę, powiem ci jedno: spróbuj. Weź pierwszy krok. To może być początek nowego rozdziału, który piszesz na własnych warunkach, a nie według scenariusza, który dyktuje alkohol. Trzymam za ciebie kciuki.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *